9/26/2012

Na początku była cebulka...



Zbliża się koniec września i nadeszła najwyższa pora żeby pomyśleć o posadzeniu cebulek! Mając to na uwadze, wykorzystałam wczorajsze
słoneczne popołudnie żeby pojechać na wieś i 'popełnić' kolejne małe sadzenie. Padło tym razem na teren bezpośrednio przed oknami salonu nowego domu, choć już wiem, że jest to lokalizacja tymczasowa – za rok cebulki z pewnością wylądują w innym miejscu w bardziej zróżnicowanym towarzystwie.

Nie widać tego na zdjęciach, ale nie obeszło się bez pomocy szpadla – bo tylko z jego pomocą mogłam wykopać w gliniastej ziemi dołki, w które zmieściłam plastykowe koszyczki na cebulki. Są one niezbędne w takim przypadku jak mój, kiedy w ogrodzie jest sporo nornic łasych na cebulkowe smakołyki. Sadzaka użyłam wyłącznie do pogłębienia otworów dla czosnków ozdobnych (sadzi się je na głębokości ok. 20cm). Warto pamiętać, że głębokość na jaką sadzimy cebulki odpowiada trzykrotności jej wysokości i, co nie dla wszystkich oczywiste, sadzimy zawiązkami liści do góry 
(nawet mnie jeszcze parę lat temu zdarzały się przypadki sadzenia 'do góry nogami').

Postanowiłam, że moja 'rabatka' będzie odcieniach kremowej bieli i fioletu. Wybrałam dwie odmiany białych tulipanów (jedną 'tradycyjną' – Weiβer Kaiser (Purissima) i jedną papuzią – Super Parrot), białe narcyze odm. Mount Hood, lekko fioletowawe miniaturowe (do 15cm wys.) irysy odm. Katharine Hodgkin oraz dwie odmiany czosnków ozdobnych: fioletowego Gladiatora i białe Mount Everest. Mam nadzieję, że na wiosnę wszystkie zaprezentują się w pełnej krasie. Pozostaje tylko niecierpliwie czekać!


Miejmy nadzieję, że kwiaty w rzeczywistości będą się prezentować równie pięknie







9/23/2012

Szklana kula

Jeśli patrząc na tytuł spodziewaliście się postu o wróżce Sybili i przepowiadaniu przyszłości z mętnej szklanej kuli to bez obaw, nic z tych rzeczy. Swojego czasu zainteresowałam się 'ogrodnictwem butelkowym' i nie, nie chodzi tutaj o zostaniu nabitym w butelkę podczas ogrodowej gorączki zakupów, ale o tworzenie niedużych kompozycji roślinnych wewnątrz szklanych naczyń. Twórcami oryginalnych 'ogródków butelkowych' (bottle gardens)
czy 'domków paproci' (fern cases) są oczywiście maniacy ogrodnictwa: Anglicy.

Działają one jak 'mini cieplarnie' i pozwalają hodować rośliny bardziej wymagające w stosunku do warunków termicznych i wilgotności powietrza. Jednak tak dzieje się tylko w pojemnikach szczelnie zamkniętych, co pociąga za sobą określone konsekwencje: rośliny muszą być odpowiednio dobrane
pod względem gatunkowym, trzeba zadbać o podłoże i wilgotność (a niestety niełatwo początkowo ustalić odpowiednią ilość wody). Jeśli wszystko przygotujemy odpowiednio taki 'zamknięty roślinny świat' będzie nas cieszyć rok a nawet dwa. Należy pamiętać, żeby pojemnika nie wystawiać
na bezpośrednie działanie promieni słonecznych – wtedy parowanie z tkanek roślin (transpiracja) i podłoża oraz wzrost temperatury byłyby zbyt silne
i rośliny mogą się przegrzać.

Ja jednak póki co pokusiłam się tylko o wariację na temat i wykorzystanie szklanego pojemnika (tytułowej kuli). Jest otwarta od góry, więc nie spełnia podstawowego założenia 'bottle gardens'. Kiedyś, w mniej lub bardziej odległej przyszłości, gdy będę dysponować miejscem, w którym mogłabym należycie prezentować 'butelkowy ogród' pewnie pokuszę się o wykorzystanie w tym celu jakiegoś 40l gąsiora.

Teraz wykorzystałam tylko (kula jest niewielka) rośliny rozchodnika grubopędowego (Sedum pachyclados), które rosną u mnie od jakiegoś czasu obok sansewierii (Sansevieria trifasciata odm. 'Hahnii') i kaktusa (wybaczcie, ale nie mam pojęcia jaki to gatunek, może Ferocactus?). Stara kompozycja
mi się znudziła, a poza tym wężownicy było już trochę ciasno – przeprowadziła się więc do nowej, większej doniczki, podobnie jak kaktusik.

Kulę wypełniłam warstwą białego granitowego żwiru zakupionego specjalnie na tę okazję (ok. 4zł za 1,5 kilogramowy woreczek) i ziemią dla kaktusów. Delikatnie umieściłam rośliny wewnątrz, a resztę powierzchni przykryłam kamykami. I tyle.

Według mnie kula prezentuje się świeżo i lekko na parapecie wśród innych roślin i książek.


9/14/2012

Barwny wieniec








Kampania wrześniowa za pasem, a ja zamiast przykładnie się uczyć bawię się w domorosłą florystkę. Tym razem zadziałałam z większym rozmachem
i kupiłam więcej kwiatów (czyt. wydałam ok. 30 zł).

Jako baza posłużyła mi okrągła drewniano-wiklinowa forma (nie wiem jak to lepiej określić), którą udało mi się kupić w zeszłym roku na targu różności
za oszałamiającą kwotę 4zł. Pocięłam namoczoną gąbkę florystyczną tak żeby dokładnie wypełnić bazę (kawałki owinęłam dodatkowo folią żeby dużej trzymały wilgoć) i  zaczęłam układanie od różowych astrów i fioletowych kwiatów zatrwianu, które są najmocniejszymi barwnymi elementami wieńca. Dodałam bladoróżowe goździki i gałązki wrzosu, dzięki którym chciałam trochę poszerzyć kompozycję i dodać jej lekkości. Na koniec wolne miejsca wypełniłam soczyście zielonymi koreankami, będącymi świetnie kontrastującym tłem dla pozostałych kwiatów.

Ma nadzieję, że tak radosna kompozycja się Wam spodoba, szczególnie gdy za oknem pogoda zaczyna się robić iście listopadowa.


Starałam się jak najszczelniej wypełnić bazę i zabezpieczyć ją przed utratą wilgoci.


 

9/07/2012

Zupa cebulowa

Soupe à l'oignon


Jeszcze parę lat temu wrzesień był dla mnie miesiącem kupowania pachnących nowością książek, zeszytów i piórników pełnych świeżo zatemperowanych ołówków. I choć moja miłość do artykułów biurowych wcale nie osłabła (wręcz przeciwnie: przybrała ostatnio na sile), to teraz miesiąc ten kojarzy mi się z ostatnimi ciepłymi wieczorami, ogrodowymi porządkami i czasem sadzenia cebulek kwiatów, które zakwitną wiosną.

Jednak dzisiaj rzecz będzie nie o tulipanach, narcyzach czy hiacyntach, lecz o całkiem pospolitej cebuli (Allium cepa). A konkretnie o,
idealnej na nadchodzące coraz chłodniejsze wieczory, zupie cebulowej. Nie ukrywam, że jest to jeden z moich ulubionych przepisów, a przy tym wyjątkowo prosty. Dlatego też z czystym sumieniem polecam!




9/04/2012

Biało mi

Whiteness

Ostatnio coraz częściej kupuję do domu kwiaty. Dawniej bukiet w wazonie był typowo odświętną dekoracją stołu, ale teraz nie ma chyba miesiąca (tygodnia nawet?) żebym nie skusiła się na zakup kwiatów z czysto estetycznych  pobudek. Wiąże się z tym także fakt, że kilka sklepów w których robię codzienne zakupy dołączyło do swojej oferty kwiaty w rozsądnych cenach. Od giełdy kwiatowej, gdzie kwiaty mogłabym kupić  w podobnej cenie,
dzieli mnie kawał drogi (jest dokładnie na drugim końcu miasta), no i nie muszę wstawać o 4 rano żeby wybrać coś ładnego. Oczywiście wybór jest
o wiele mniejszy, ale nie szkodzi. Tym większe wyzwanie!

Tym razem skusiłam się na paczkę białych goździków (Dianthus caryophyllus). Za siedem ładnych gałązek zapłaciłam niecałe 6zł, kiedy w typowej kwiaciarni kosztowałoby mnie to trzy albo cztery razy więcej. Do tego w warzywniaku (!) dokupiłam duży bukiet różnobarwnego zatrwianu (Goniolimon tataricum)
i wybrałam z niego białe kwiaty (pozostałe będą bazą innego projektu). Zielone 'wypełnienie' pochodzi z zachwaszczonego trawnika nieopodal mojego domu.

Wybrałam zielony kwadratowy wazon i za pomocą taśmy samoprzylepnej zrobiłam kratkę, dzięki której kwiaty lepiej trzymają się swojego miejsca
i cała kompozycja jest stabilniejsza. Wszystkie kwiaty oczyściłam z niepotrzebnych liści i podcięłam na podobnej wysokości.
Zaczęłam od rozmieszczenie goździków, następnie dopełniłam elementami zielonymi, a na koniec dodałam gałązki zatrwianu (specjalnie skróciłam
je trochę bardziej, aby nie miały styczności z wodą i nie zgniły). Wiem, że połączenie żywych kwiatów z suszonymi może się wydawać nietypowe,
ale myślę, że w tym przypadku się sprawdziło.

I tak za niedużą sumę i w ciągu parunastu minut powstała przyjemna dla oczu kompozycja.

 
Recently I buy flowers more often. Formely, bouqiet was typical festive table's decoration, but now it's present in my home every month (or even every week?). It's my selfish and aesthetic whim. It's also connected with fact that a few stores in my neighborhood, where I daily go shopping, added to their offer fresh flowers. I have a long way to the nearest flower auction (it's located exactly at the other end of town) where I could buy flowers at comparable prices. And I don't have to wake up at 4 a.m. Of course, the choice is more limited, but it doesn't bother me (for now).
It's a bigger challenge for my creativity!

This time, I bought a bunch of white carnations (Dianthus caryophyllus). I paid only 7 pln (about $2) for seven lovely twigs. 
If I wanted to buy them in flower shop, I would spent three or four times more. Additionally I bought a big variegated statice (Goniolimon tataricum) bouqiet in a greengrocer's shop. I used all white flowers (a rest will be base for another project). A green 'filling' comes from weedy lawn. 
 
I choose a green square vase and used scotch tape to prepare a grid – because of that composition is more stable. All flowers were cleaned of unnecessary leaves and undercut. In the beginning, I placed a carnations, next I complemented a composition using green elements
and in the end I added statice flowers (I specially undercut them more than others to prevent a contact with water and suppuration). I know that connecting dried flowers with fresh can be unusual for someone, but I think that in this case it's nice.
 
Therefore, in a few minutes and for a small price to paid, we got a pleasing to the eye composition.