10/31/2012

Halloween





Zazwyczaj nie obchodzę Halloween, choć wizja darmowych łakoci i bezkarnego przebierania się za Królową Śniegu albo wiedźmę jest wielce kusząca. Postraszyć też dobra rzecz (w rozsądnych ilościach oczywiście). Nie mniej kuszące są też dekoracje przygotowywane na tę okazję. Przeglądąc
portale o dekorowaniu, można odnieść wrażenie, że Amerykanie mają na tym punkcie prawdziwą obsesję! Oczywiście nie brakuje plastykowego kiczu,
ale stosunkowo łatwo znaleźć prawdziwe perełki: gustowne, stylowe i oczywiście straszne. Polecam wrzucić w wyszukiwarkę hasło 'Martha Stewart Halloween'. Od razu widać, że nad niektórymi stylizacjami pracuje sztab profesjonalistów ;).

I choć Halloween to do bólu amerykańskie święto, w Polsce jest coraz bardziej zauważalne (szczególnie w sklepach i klubach). Mojej przekornej naturze jednak o wiele bardziej odpowiada rodzima tradycja mrocznych Dziadów. Aż się w głowie kolebie wyuczone w szkole „Głucho wszędzie, ciemno wszędzie... Co to będzie...? Co to będzie...?”

Ale, ale... Postanowiłam poddać się chwilowej 'amerykanizacji' i przygotować małą halloween'ową aranżację (choć widać wyraźne wpływy 'złotej, polskiej jesieni'). Jeszcze przed pierwszymi opadami śniegu, zebrałam (nomen omen na cmentarzu) przebarwione liście klonu i dębu czerwonego, żołędzie i szyszki modrzewia. Wieniec z gałęzi kupiłam w zeszłym roku na Boże Narodzenie na giełdzie za 8zł (!), ale warto było zainwestować, bo jest to rzecz wielokrotnego użytku. Niektóre liście pozwijałam, inne ułożyłam w tzw. różyczki, inne po prostu odpowiednio pozaginałam.Od razu dodam, że pistolet z klejem na gorąco to wspaniały wynalazek, niezbędny przy realizacji takich pomysłów. Wieniec jest monochromatyczny, ale takie było założenie.
Miał być bardzo jesienny. Nie chciałam żadnych zielonych ani kwiatowych dodatków.



Żeby było jednak halloween'owo samo to by nie wystarczyło. Znalazłam więc szablon nietoperza, wydrukowałam, wycięłam (jak widać posłużyły mi do tego nożyczki do skórek), „odbiłam” na sztywnym, czarnym kartonie i znowu wycięłam. Gotowe nietoperze umocowałam na nitkach.

Nie obeszło się także bez dyń. Nie odważyłam się jednak na wycinanie w nich wzorów. Same w sobie są tak ładne i klimatyczne, że chyba nie było sensu. Dodatkowo, dzięki temu wciąż mogą się nadać na zupę.




P.S. Debiutu doczekał się mój nowy ozdobny dziurkacz 'rogowy'. Prawda, że uroczy?

10/27/2012

Oznaczeni


Dziś post nie dość, że krótki, to na dodatek (przynaję się bez bicia) przygotowany już parę tygodni temu, gdy trawa za oknem była jeszcze świeża i zielona. Jednak bez obaw, temat jest wciąż aktualny, bo tyczy się roślin doniczkowych, którym jesień i zima nie straszne.

Skusiłam się kiedyś w sklepie pewnej znanej szwedzkiej marki meblowej na zakup z kategorii 'ogrodniczej'. Za śmieszną kwotę 2zł kupiłam komplet małych, metalowych tabliczek do opisywania roślin. Oczywiście zaraz po odejściu od kasy uświadomiłam sobie, że do niczego nie są mi one potrzebne. Nie mam inspektu, nie produkuję rozsady, nie mam ani jednej grządki (jeszcze!). Myślałam i myślałam jak je wykorzystać, a etykietki leżały i „nabierały mocy”.

W końcu doszłam do wniosku, że w ramach ćwiczenia podpiszę wszystkich moich zielonych 'podopiecznych'. Nie było z tym szczególnie dużo pracy: trochę wycinania, klejenia, przeglądania książek, a miło znać swoich doniczkowych współlokatorów po imieniu.



10/14/2012

Tarta jabłkowa


Póki co nie mamy powodów do narzekań: rozpieszcza Nas złota polska jesień. Pisząc to obserwuję moje okno, całe skąpane w słońcu i kuszące widokiem pięknej pogody (okno to, nawiasem mówiąc, upodobała sobie ostatnio cała chmara biedronek, skutecznie uniemożliwiając mi jego otwarcie). Jednak obiecałam sobie, że dzisiaj w końcu zamieszczę nowy post, który od jakiegoś już czasu czeka na swoją kolej. Jednak zaraz po aktualizacji istną nieprzyzwoitością byłoby nie pójść na spacer.

Ale do rzeczy. Czy macie ciasta, które szczególnie kojarzą się Wam z określonymi porami roku, a nawet poszczególnymi miesiącami? Oczywiście, nie chodzi mi tutaj o pierniki na Boże Narodzenie czy wielkanocne mazurki (to zbyt oklepane), tylko raczej o ciasto rabarbarowe jedzone tylko
latem albo marchewkowe, pieczone w styczniu, gdy trudno o świeże, smaczne owoce... Macie takie?

A co z jesienią? Październikiem? Dla mnie to sezon na szarlotki, placki orzechowo-jabłkowe, torty jabłkowe czy, moje ulubione ostatnimi czasy, tarty z jabłkami. Teraz jabłka są najsmaczniejsze i najtańsze. Wiele z Was ma pewnie w przydomowym ogrodzie jabłonkę, z owocami której po pewnym
czasie nie ma już co zrobić, bo w końcu ile jabłek dziennie można zjeść? Wyjście jest jedno: piec! Zapiekać, przesmażać, zamykać szczelnie do słoików na zimę.

Dzisiaj podaję Wam kolejny z moich ulubionych przepisów. Niestety jest on dość czasochłonny, ale proszę się nie zniechęcać, bo efekt jest warty każdej poświęconej mu minuty. Oryginalna receptura pochodzi z książki Tarteletki i tarty, autorstwa Sarah Banbery, jednak tutaj podaję przepis lekko zmodyfikowany i dostosowany do większej formy (zaproponowana przez autorkę forma o śr. 22 cm jest nieprzyzwoicie mała).

Dla wszystkich, którzy skuszą się, aby przepis przetestować: smacznego!





10/08/2012

Miasto ogrodzeń


Od początku września dość mocno reklamowana jest w Krakowie nowa wystawa zorganizowana przez Fundację Instytutu Architektury
oraz Muzeum Narodowe Za-mieszkanie 2012: miasto ogrodów, miasto ogrodzeń. Termin wystawy pokrywa się z setną rocznicą wydarzenia,
jakim była Wystawy architektury i wnętrz w otoczeniu ogrodowem w roku 1912, a zbieżność dat oczywiście jest nie przypadkowa.



Zdj, z materiałow prasowych Muzeum Narodowego fot. J. Malta



Mniej więcej jedna trzecia obecnej ekspozycji to przedstawienie zwiedzającym założeń, którymi kierowali się (a raczej kierować się chcieli) nasi przodkowie w projektowaniu przestrzeni mieszkalnych przed wiekiem. Szczególnie unaocznione zostały wpływy jakie swoimi teoriami wywarł na ówczesnych Ebenezer Howard - brytyjski planista i urbanista. Sformułował on koncepcję miasta ogrodu, które łączyłoby w sobie najlepsze zalety
miast i wsi, a przy tym, w obliczu coraz większego uprzemysłowienia, chroniłoby mieszkańców miast przed całkowitym odcięciem od natury czy zamknięciem w obrębie suburbiów (dzielnic sypialni) czy slamsów. Temat bardzo ciekawy i warty dokładniejszego zgłębienia, szkoda więc,
że pojawił się w ramach ekspozycji jedynie symbolicznie.

Od razu dodam, że ta 'historyczna' część wystawy jest zdecydowanie bardziej warta zobaczenia niż reszta. Zarówno pod względem merytorycznym i wizualnym: prezentowane makiety są precyzyjne i bardzo schludne, a pomysł z wykorzystaniem posadzki by przedstawić całość planów – bardzo ciekawy i przemawiający do wyobraźni. Dodatkowo stare fotografie i wyczerpujące opisy pozwalają każdemu nasycić ciekawość.

Zdj. z materiałow prasowych Muzeum Narodowego fot. J. Malta


Pozostała część wystawy, bardziej niż architekturze, poświęcona została niestety (?) socjologii i analizie niekorzystnych zmian do jakich doszło w naszym społeczeństwie, a które tak negatywnie rzutują na stan estetyczny polskich miast. Dość stereotypowo jednak przedstawiono tutaj podział na blokowiska, apartamenty w kamienicach, mieszkania komunalne, wille podmiejskie czy szeregówki pod miastem. Mimo zapowiedzi w tytule, problem absurdalnego wręcz grodzenia się nowo powstających osiedli, został jedynie zasygnalizowany. A fragment ekspozycji poświęcony widokom z okien w poszczególnych miejscach zamieszkania wydaje się tak wtórny i mało kreatywny, że niezrozumiałe jest umieszczanie go w Muzeum Narodowym. Marka chyba jednak zobowiązuje do jakości.


Jednak dosyć gderania i ganienia. Naprawdę warta pochwały jest identyfikacja graficzna wszystkich materiałów związanych z wystawą. Ulotki ze spisem wydarzeń towarzyszących (głównie wykładami), plany z trasami spacerowymi po Krakowie tropem budowli z początku XX wieku czy wszelkie schematy: wszystko spójne, nowoczesne i przyciągające oko. Za pracę grafików zdecydowany plus.


Jednak mimo starań jest to wystawa tylko dla zdeterminowanych. Mnie, szczerze mówiąc, trochę żal było wydanych na bilet 5 zł. 


 




10/02/2012

Historia ogrodów


A więc stało się: godzina zero wybiła i rok akademicki oficjalnie się rozpoczął. Studenci muszą na nowo przyzwyczaić się do porannego wstawania,
choć raz wybrać się na każdy z wykładów, wydobyć z pudeł notatniki, zakupić nowe długopisy (które i tak „zaginą w akcji” po pierwszym tygodniu zajęć), no i odkurzyć półkę z książkami.

Tak więc, dzisiaj z tej przykrej okazji, wpis będzie książkowy. Istnieje w końcu tyle tomów poświęconych roślinom, ogrodom, projektowaniu i ogrodnictwu w ogóle! Chyba każdy skusił się chociaż raz na zakup pięknego, barwnie ilustrowanego katalogu roślin czy książki. Ja oczywiście nie jestem wyjątkiem. Niestety z efektowną okładką nie zawsze idzie w parze wartość merytoryczna. Wiele pozycji to przedruki, tłumaczenia oryginałów angielskich
czy niemieckich, a co za tym idzie, niestety nie zawsze znajdują one zastosowanie w naszej chłodniejszej strefie klimatycznej.

Pomyślałam więc, że podzielę się z Wami tymi tytułami, które 'przetestowałam na własnej skórze' i, w lekturze których, każdy zainteresowany tematem ogrodnictwa znajdzie coś ciekawego. Dziś, na pierwszy ogień, idzie ogrodnicza klasyka, czyli Historia ogrodów autorstwa Longina Majdeckiego.   
Od razu zaznaczam, że jest to podręcznik akademicki dość pokaźnych rozmiarów, ale też nie chodzi o to, żeby go przeczytać za jednym zamachem od deski do deski. Dawki lektury wyznaczane przez poszczególne rozdziały są zdecydowanie łatwiejsze do strawienia.
 





W książce tej znajdziemy charakterystyki i przykłady ogrodów począwszy do starożytności aż po czasy nowożytne: pierwszą połowę XX wieku, uzupełnione o ryciny i plany założeń. Osobiście posługuję się czarno-białym wydaniem z lat siedemdziesiątych, ale wiem, że ostatnio pozycja ta była wznawiana w wersji dwutomowej rozszerzonej o barwne fotografie (z kredowym papierem bijącym po oczach i nieporęczną twardą oprawą w komplecie) oraz dodatkowy rozdział o ogrodach współczesnych (do roku 2000).

Nawet kartkując czy czytając wybiórczo, książka ta pozwala wyrobić sobie opinię na temat podstawowych tendencji i kierunków kształtowania się i rozwoju ogrodnictwa na przestrzeni wieków. Warto zwrócić
na nią uwagę, ponieważ jest to chyba jedyna książka przedstawiająca także polskie dokonania w zakresie sztuki ogrodowej na tle Europy i świata.


P.S. Mam w planie kilka postów, poświęconych literaturze traktującej o ogrodach, roślinach i projektowaniu, które będę publikować od czasu do czasu. Można będzie zaplanować sobie lekturę
na jesienne i zimowe popołudnia/wieczory wolne od pracy w ogrodzie. Studenci: udanego semestru!