Dziś post nie dość, że krótki,
to na dodatek (przynaję się bez bicia) przygotowany już parę tygodni temu, gdy
trawa za oknem była jeszcze świeża i zielona. Jednak bez obaw, temat
jest wciąż aktualny, bo tyczy się roślin doniczkowych,
którym jesień i zima nie straszne.
Skusiłam się kiedyś w sklepie
pewnej znanej szwedzkiej marki meblowej na zakup z kategorii
'ogrodniczej'. Za śmieszną kwotę 2zł kupiłam komplet
małych, metalowych tabliczek do opisywania roślin. Oczywiście
zaraz po odejściu od kasy uświadomiłam sobie, że
do niczego nie są mi one potrzebne. Nie mam
inspektu, nie produkuję rozsady, nie mam ani jednej
grządki (jeszcze!). Myślałam i myślałam jak je wykorzystać,
a etykietki leżały i „nabierały mocy”.
W końcu doszłam do wniosku,
że w ramach ćwiczenia podpiszę wszystkich moich
zielonych 'podopiecznych'. Nie było z tym szczególnie dużo
pracy: trochę wycinania, klejenia, przeglądania książek, a miło
znać swoich doniczkowych współlokatorów po imieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz